Post mortem, czyli krótka opowieść o fotografii mortualnej.

01/11/2024
Domalowywanie oczu, podtrzymywanie ciał systemem kołków i podpórek, młodzieńcy w trumnach w tysiącach egzemplarzy – oto krótkie studium polskiej fotografii pośmiertnej.


Na długo przed tym, jak w 1826 roku Joseph Nicéphore Niépce wykonał pierwsze zdjęcie, a świat opanowało nowe medium fotografii, ludzie od wieków na różne sposoby próbowali zatrzymać obrazy tych, którzy odeszli. Malowano portrety zmarłych, pukle ich włosów oprawiano w srebro lub złoto tworząc specyficzną biżuterię. Wytworzono szereg rytuałów towarzyszących śmierci oraz grzebaniu zwłok: zakrywano lustra, zatrzymywano zegary, odwracano krzesła do góry nogami. 

Około dwustu lat przed upowszechnieniem fotografii na ziemiach polskich w XVII i XVIII wieku szczególnie rozpowszechniła się sztuka tzw. portretów trumiennych. Były to portrety zmarłych mocowane na frontowej ścianie krótszego z boków trumny. To unikatowe na skalę światową zjawisko być może jeszcze długo wiodłoby prym wśród różnego rodzaju upamiętniania zmarłych w nadwiślańskiej krainie, gdyby nie wspomniany wcześniej wynalazek Niépce’a.

Nowa technika rozwijała się szybko i zachłannie. Dagerotypia, będąca pramatką współczesnej fotografii, którą w swoim francuskim atelier zapoczątkował Niépce, podbijała coraz to nowe obszary, poszerzając grono swoich zwolenników. Wkrótce zastosowanie dla niej znaleziono także podczas obrzędów związanych ze śmiercią i chowaniem zmarłych.

Fotografia post mortem, nazywana także mortualną, z powodzeniem przyjęła się również i na polskim gruncie. Już od lat 40. XIX wieku wykonywano na terenach obecnej Polski portrety zmarłych. Początkowo autorzy tego typu zdjęć skupiali się na samych zmarłych, stopniowo przechodzono jednak do uwieczniania całego obrzędu. Poza ujęciem głowy czy popiersia zaczynano fotografować zmarłych w różnego rodzaju "scenografiach" budowanych z kwiatów, świec, porcelany czy innych przedmiotów codziennego użytku.

Pięciu poległych

Pierwszą fotografią mortualną, która zapisała się w świadomości Polaków, był "Portret pięciu poległych" Karola Beyera z 1861 roku. Beyer, choć z pochodzenia był Niemcem, uznawany jest za ojca polskiej fotografii. Swoje pierwsze atelier otworzył w 1845 roku w Warszawie, będąc tym samym prekursorem fotografii zakładowej w obecnej stolicy Polski.

Od tamtego czasu wykonywał zarówno portrety żywych, jak i zmarłych. Jednakże dopiero jego praca podczas stłumienia wystąpienia antycarskiego w 1861 roku przyniosła mu rozgłos. Dwudziestego piątego lutego 1861 roku z rozkazu władz carskich wojsko zastrzeliło w Warszawie pięciu młodzieńców uczestniczących w pokojowej manifestacji patriotycznej. Dzień później sfotografował ich Karol Beyer, tworząc ze zdjęć charakterystyczne tableau. "Kartki te w niezliczonych ilościach egzemplarzy rozleciały się po całej Polsce" – pisał o pracy fotografa rosyjski dziennikarz Mikołaj Wasilijewicz Berg.

Fotografia pośmiertna w tym wypadku, jak zauważa Jacek Dehnel, spełniała dwojaką funkcję. Po pierwsze, miała charakter reporterski – była zapisem tragicznych efektów działań władzy. Po drugie, urosła do rangi narodowej relikwii – scalała i jednoczyła naród.

Trupiątka z otwartymi oczami.

Za przykład państwa, w którym do mistrzostwa opanowano sztukę fotografii post mortem, często stawia się wiktoriańską Anglię, gdzie posiadanie zdjęcia bliskiego zmarłego było rzeczą naturalną. Często posiłkowano się tam kreatywnymi udogodnieniami mającymi pomóc w ustawieniu odpowiedniej kompozycji. Wykorzystywano drewniane kołki oraz sznurki, które utrzymywały ciało zmarłego w odpowiedniej pozycji. Zachowały się także zdjęcia pośmiertne dzieci, na których asystują tzw. "ukryte matki" (hidden mothers). Zakryte od stóp do głów tkaniną kobiety przytrzymywały swoje dzieci podczas kilkuminutowego naświetlania materiału światłoczułego. Choć ich rola zazwyczaj polegała na utrzymaniu w bezruchu żywego potomstwa, znaleźć można także niepokojące obrazy na których "ukryta matka" trzyma zwłoki dziecka, często w otoczeniu rodzeństwa.

Podobne zabiegi stosowali także rzemieślnicy z polskich zakładów fotograficznych. Ze względu na wysoką śmiertelność wśród dzieci, rodzice często decydowali się na stylizowanie zmarłego potomstwa tak, aby na zdjęciu wyglądało, jak żywe. Powszechnym zabiegiem było, chociażby domalowywanie otwartych oczu na zamkniętych powiekach trupiątka. Często ustawiano także martwe dziecko przy rodzeństwie, które jakoby w naturalny sposób podtrzymywało bezwładne zwłoki.


Mickiewicz jak żywy.

Przykłady "ustawianych" fotografii martwych dzieci nie są jednak ewenementem. W wielu przypadkach w podobny sposób obchodzono się i ze zwłokami dorosłych. Ciała układano w specyficzne pozy. Często wykorzystywano rękę jako podporę głowy, usadzano dorosłą osobę w fotelu lub układano w pozie wskazującej na zamyślenie.

Wykonywano także zdjęcia pośmiertne w trumnie lub na łożu śmierci, w taki sposób, aby zmarły wyglądał na pogrążonego we śnie. Przykładem tego typu kompozycji jest fotografia post mortem Adama Mickiewicza wykonana przez nieznanego autora w 1855 roku w Konstantynopolu. Wieszcza otula miękkie światło, założone na siebie dłonie są rozluźnione, a twarz obrócona jest delikatnie w stronę obiektywu.

Dziewica w welonie kona.

Fotografie zmarłych w trumnach ewoluowały od ujęć pozbawionych ozdobników na początku lat 40. XIX wieku do wieloplanowych, skomplikowanych kompozycji w późniejszych latach. Szczególnym przykładem była scenografia towarzysząca młodej kobiecie pochowanej jako dziewicy. Trumnie towarzyszyły jasne świece i kwiaty – często lilie symbolizujące czystość. Umarła grzebana była w białej sukni, której mógł towarzyszyć welon lub wieniec. W zależności od zamożności rodziny, poza zdjęciami samej trumny oraz żałobników, fotografowano także wieńce pogrzebowe, orszaki lub fragmenty ceremonii.

Druga śmierć fotografii mortualnej.

Wraz z doskonaleniem aparatów fotograficznych oraz skracaniem czasu niezbędnego do odpowiedniej ekspozycji materiału światłoczułego rosło zastosowanie fotografii. Pierwszym konfliktem zbrojnym zapisanym na zdjęciach była wojna krymska w latach 1853–1856 sfotografowana przez Roberta Fentona. Od tamtego czasu fotografia mortualna wkroczyła w nowy etap. Udokumentowane ofiary frontów obydwu wojen światowych oraz innych konfliktów zbrojnych, jak np. hiszpańskiej wojny domowa, doprowadziły do rozróżnienia na fotografię post mortem i pre mortem.

Na zdjęciach pre mortem widać zbliżający się nieuchronnie kres. To obrazy, które poprzedzają śmierć. Można z nich wywnioskować, że osoba, którą widzimy na zdjęciu, jest już martwa. Choć śmierć nastąpiła poza kadrem. Tomasz Ferenc pisze:
Fotografie pre mortem przykuwają wzrok spojrzeniami chorych skierowanymi prosto w obiektyw. Spojrzeniami, które są niesłychanie intensywne i bolesne. Fotografie post mortem zaskakują szlachetnością i spokojem twarzy zmarłych, które wyostrzają się i zapadają jednocześnie.
Wśród polskich autorów tego typu fotografii wymienić należy zmarłego rok temu Krzysztofa Millera, który całe swoje życie poświęcił obrazom wojny. Dzieci konające z głodu, grupa reporterów pochylona z obiektywami nad nieruchomym ciałem mężczyzny – "niedecydujące momenty, które nie zmienią już losu ofiar" – jak sam mówił. Zaczął pracować jako reporter wojenny w latach 80. dla "Gazety Wyborczej", dokumentując konflikty zbrojne na Bałkanach, w Czeczenii, Afganistanie, RPA czy klęskę głodu w Afryce.

Fotografia to śmierć.

Od niemalże dwóch stuleci relacje śmierci i fotografii przeplatają się ze sobą: od portretów post mortem, po reportaże z pierwszej linii frontu. Za każdym razem pobrzmiewa wyświechtane "memento mori". Nie uciekają przed nim jednak nawet najwybitniejsi teoretycy sztuki. Roland Barthes, Susan Sontag czy Boris von Brauchitsch podkreślają, że każde zdjęcie jest w jakiś sposób "obarczone" śmiercią, ponieważ oddalone od "żywego" obrazu. Kwitując słowami Sontag: "Życie to film. Fotografia to śmierć".


Źródło: www.culture.pl