Ludzie znów zakochują się w starych cyfrowych kompaktach. O co w tym chodzi?

10/09/2024
Może trudno w to uwierzyć, ale cyfrowe aparaty kompaktowe zyskują na popularności. Zdawałoby się, że ten rozjechany przez smartfonowy walec rodzaj fotograficznych gadżetów powinien już w spokoju odpoczywać na cmentarzysku historii. Jednak w pewnych kręgach stare "kompakty" są bardzo modne, a używane egzemplarze niektórych z nich są sprzedawane za kwoty przekraczające ich oryginalną cenę.


Cyfrowe kompakty i wykonane nimi zdjęcia zyskują na popularności.

Trend na fotografowanie starymi cyfrowymi aparatami kompaktowymi (bo nowe prawie nie istnieją) najbardziej jest widoczny na TikToku. Warto sobie na przykład zerknąć, ile wyświetleń zbierają filmiki z hashtagiem #digicam i podobnymi. Na dodatek sytuacja ta wcale nie jest nowa, bo jej początków trzeba szukać kilka lat temu w zdjęciach influencerek z zachodzącym słońcem w tle, więc nie jest to tylko chwilowa moda. Sporo zdjęć wykonanych kilkunastoletnimi aparatami można znaleźć również na Instagramie.
Kim są ludzie wydający dziwne pieniądze na stare aparaty, które pod względem technologicznym są gorsze od tego, co oferują obecnie najlepsze smartfony? Często są to przedstawiciele tak zwanego pokolenia Z, choć nie tylko ta grupa poczuła nagły przypływ miłości do kompaktów. Za główny jego powód jest podawany charakter fotek wykonanych starym kompaktem. Specjalnie użyłem słowa charakter, a nie jakość, bo z czysto technicznego punktu widzenia zdjęcia z głównego modułu Samsunga Galaxy S24, iPhone'a 15 lub Pixela 9 są po prostu lepsze. Jednak niektórzy mają już dość wyidealizowanych, przeostrzonych i przekoloryzowanych zdjęć smartfonowych, będących efektem pracy coraz bardziej skomplikowanych algorytmów, przez co wolą niedoskonałe, ale przez to bardziej naturalne i "charakterne" fotki z cyfrowego kompakta.


Gdyby jednak chodziło jedynie o wygląd zdjęć, sprawę dałoby się załatwić jakimś cyfrowym filtrem. Młodsze pokolenia odkrywają, a starsze przypominają sobie, że fotkowanie dedykowanym aparatem może po prostu sprawiać przyjemność. Dla osób takich jak ja, które w dzieciństwie liznęły fotografię analogową, a potem przeszły przez wszystkie możliwe wydania fotografii cyfrowej, może to być oczywista oczywistość. Jednak dla kogoś, dla kogo fotografia od zawsze kojarzy się ze smartfonami, wzięcie fotograficznych spraw we własne ręce (dosłownie i w przenośni), konieczność większego skupienia się przed wciśnięciem przycisku spustu migawki i potem samo użycie mechanicznego guzika może być czymś zupełnie nowym. Tak samo odświeżającą nowością jest dla niektórych fakt, że na zdjęcia z aparatu trzeba... poczekać i przez to nie można ich od razu wrzucić do sieci. Ta wada starych aparatów, która między innymi przyczyniła się do ich upadku, w pewnych sytuacjach staje się zaletą. 

Równolegle z trendem na wyciąganie z szuflad i szukaniem na serwisach aukcyjnych starych aparatów kompaktowych rozgrywa się trend na ciągłą niedostępność nielicznych nadal produkowanych kompaktów premium, czyli aparatów Fujifilm serii X100 i Ricoh GR. Fabryki nie wyrabiają się z ich produkcją i osoby chcące nabyć ten sprzęt albo muszą się ustawić w kilkumiesięczną kolejkę, albo kupić swój wymarzony aparat od osób próbujących zarobić na sytuacji. Demografia i motywacja nabywców sprzętu tej klasy jest inna niż w przypadku osób przeszukujących strychy rodziców i dziadków w poszukiwaniu starych cyfrówek, ale te dwa równoległe trendy ostatecznie prowadzą do jednego wniosku.

 

Na rynku brakuje porzadnych aparatów kompaktowych.

Wnioskiem tym jest, że choć aparaty smartfonowe stały się nieprzyzwoicie dobre nawet w sprzęcie średniej klasy, istnieją osoby, które chętnie kupiłyby mały i zgrabny aparat kompaktowy i nawet są gotowe wydać na ten cel spore pieniądze. Jednak nie mają czego kupić, bo dla większości producentów aparatów kompakty przestały istnieć kilka lat temu (ostatnie nowości trafiły na rynek w 2019 roku). W sumie trudno im się dziwić. Sprzedaż kompaktów spadła w przepaść, a w czasie COVID-u cały rynek fotograficzny przeszedł zapaść i konieczne było cięcie kosztów wszędzie, gdzie to było tylko możliwe. Canon G7 X II i III i im pokrewne sprzęty też nie były jakieś wybitnie popularne, gdy trafiły do sklepów, a wszelkie próby tworzenia aparatów z myślą o przyciągnięciu do "poważnej" fotografii użytkowników smartfonów kończyły się mniejszym lub większym fiaskiem. W takich okolicznościach zrozumiałe jest, że żaden producent aparatów nie chce się brać za opracowywanie nowego modelu, które może trwać kilka lat, aby ostatecznie przekonać się, że wzrost popularności kompaktów był jedynie chwilową ciekawostką i zanotować wielomilionowe straty w biznesie, który wybitnie dochodowy obecnie nie jest.

Ja jednak upierałbym się przy stwierdzeniu, że choć zdecydowanie nie należy się spodziewać powrotu szczytu popularności kompaktów, to jednak istnieje zapotrzebowanie na porządne kompaktowe aparaty cyfrowe. Porządne, czyli mające atrakcyjny design, nowoczesny dotykowy interfejs oraz sprawnie działającą automatykę i autofokus. Takie, z których po prostu chce się korzystać i w których uzyskanie przyzwoitych rezultatów wymaga podobnego zaangażowania i wiedzy, jak w czasie fotkowania smartfonem (czyli żadnych), ale z drugiej strony po przejściu w tryb manualny uszczęśliwią także entuzjastów.


Tylko kto miałby robić porządne i tanie kompakty?

Nie jestem jednak pewny, czy istnieje firma, która jest w stanie coś takiego zrobić. Sony ma zaplecze techniczne, ale zupełnie nie potrafi w interfejsy (choć nie tak bardzo, jak kiedyś), oprogramowanie i seria RX100 ma ceny z kosmosu i potrafi przytłoczyć, bo jest przeładowana funkcjami, z których większość osób nigdy nie skorzysta. Canon potrafi w interfejsy i po nowo odnalezionej popularności G7X widać, że ma przepis na kompakty, które ludzie chcą kupować, jednak firma ta skupia się obecnie na czymś zupełnie innym i w przypadku sprzętu budżetowego ma tendencję do zbyt mocnego obcinania jego możliwości (najnowszy budżetowy bezlusterkowiec tej firmy, czyli EOS R100, jest katastrofą na wielu poziomach). Panasonic miał w swoim portfolio bardzo udane serie TX i LX (zwłaszcza LX100 jest kochany przez wielu entuzjastów fotografii), ale zawsze czegoś im brakowało, aby zdobyły większą popularność. Na pewno częściowo była to kwestia autofokusu i teraz, gdy firma ta w końcu odkryła hybrydowy autofokus z detekcją fazy, może warto zastanowić się nad stworzeniem LX-100 III. Osobiście najbardziej liczę na OM System, czyli dawnego Olympusa. Firma ta ma najlepiej ogarniętą kwestię fotografii obliczeniowej i gdy chce, potrafi stworzyć naprawdę piękne aparaty. PEN-F bez wymiennego obiektywu z najnowszymi technologiami byłby bardzo ciekawym sprzętem, ale na pewno nie byłby tanim sprzętem, a bardziej konkurencją dla serii X100 Fujifilm.

No właśnie, Fujifilm. Fujifilm obecnie nic nie musi robić w tej sprawie, bo z jednej strony włada aparatami natychmiastowymi, a z drugiej rynkiem kompaktów premium. Natomiast ostatnie podejścia marki do tematu kompaktów trochę niższej klasy (X30, XF10) są bardzo frustrujące, bo wyglądają na sprzęt, który specjalnie został zaprojektowany w taki sposób, aby zmuszać ludzi do kupna czegoś droższego. Tyle zmarnowanego potencjału przez rażące braki projektowe. A Nikon? Wygląda na to, że firma ta jest zbyt zajęta łojeniem Canona w świecie pełnoklatkowych bezlusterkowców i woli świat wysokomarżowych produktów.


Jakkolwiek by było, dobrze jest widzieć, że ludzie na nowo odkrywają fotografię i płynącą z niej radość. I myślę, że w erze wszechobecnych upiększaczy i obrazków wygenerowanych lub poprawianych przez AI, prawdziwe zdjęcia będą miały coraz większą wartość.

Źródło: Komputer Świat